#1 2008-06-23 15:17:39

musicology

http://www.freee.pun.pl/_fora/freee/gallery/11_1289679942.png

3926664
Skąd: somewhere in time
Zarejestrowany: 2008-06-07
Posty: 42
Punktów :   
WWW

Historia pewnego Kryształka... :)

Historia opowiadana przez mamę Dziecka Kryształowego na pewnym forum...
Będę wrzucać  na bieżąco w tym temacie, by było Wam wygodniej i abyśmy mogli nad tym podyskutować... 

A więc:

"Zacznę od początku. Dziecko o którym chcę napisać jest drugą z moich córek. Pierwszą córkę urodziłam w najbardziej nieodpowiednim dla siebie momencie. Miałam wielkie plany, robiłam karierę. "Darła się" całe dnie i noce. Ze zmęczenia usypiałam niemal na stojąco. Musiałam dla niej zrezygnować ze swoich marzeń. Rosła zdrowo- silna, krnąbrna, uparta, zbuntowana i bardzo inteligentna. Postanowiłam - nigdy więcej dzieci!!!

[ Dodano: 18 Czerwiec 2008, 12:01 ]
Po 8 latach , kiedy mogłam wreszcie powrócić do swoich planów (jakby mi rozum odebrało) zachciało mi się drugiego dziecka. Druga córka urodziła się niczym aniołek: drobna, delikatna, o jasnej cerze, prawie białych włosach i dużych błękitnych oczach. Bił od niej niezwykły spokój, radość i (trudno mi to nazwać) taka czystość. Wszyscy pokochaliśmy ją ogromnie. Nie miała prawie zadnych potrzeb. Uśmiechała sie tylko do każdego kto na nia spojrzał, a robiła to w taki sposób, że każdemu "kruszało serce". Wszystko zmieniło się z chwilą kiedy już nie mogłam ją karmić piersią. Przestała przybywać na wadze (pomimo że jadła), uśmiechać się, traciła siły. Najgorsze jednak były jej oczy, wyblakły i stały się nieobecne. Była, a jakby jej nie było. Nikła !!!

[ Dodano: 18 Czerwiec 2008, 12:02 ]
Po 8 latach , kiedy mogłam wreszcie powrócić do swoich planów (jakby mi rozum odebrało) zachciało mi się drugiego dziecka. Druga córka urodziła się niczym aniołek: drobna, delikatna, o jasnej cerze, prawie białych włosach i dużych błękitnych oczach. Bił od niej niezwykły spokój, radość i (trudno mi to nazwać) taka czystość. Wszyscy pokochaliśmy ją ogromnie. Nie miała prawie zadnych potrzeb. Uśmiechała sie tylko do każdego kto na nia spojrzał, a robiła to w taki sposób, że każdemu "kruszało serce". Wszystko zmieniło się z chwilą kiedy już nie mogłam ją karmić piersią. Przestała przybywać na wadze (pomimo że jadła), uśmiechać się, traciła siły. Najgorsze jednak były jej oczy, wyblakły i stały się nieobecne. Była, a jakby jej nie było. Nikła !!!

[ Dodano: 18 Czerwiec 2008, 13:22 ]
Zaczęliśmy walkę o nią. Wykorzystałam, chyba wszystko co oferowała nam medycyna. Długo by opisywać badania jakie przechodziła, stosowane diety. Wszystko było w normie i nikt nie wiedział co jej jest. Nie miałam już pomysłu, co dalej. Bałam sie zasnąć. Nocą przychodziły sny,że moje dziecko umiera. Za każdym razem był to inny rodzaj śmierci. Odchodziła, starałam się ją ratować i przegrywałam. Te sny były tak realistyczne, że do dziś je pamiętam. Działy sie w określonej przyszłosci i w określonym miejscu. Kiedy się budziłam, długo nie mogłam uwierzyć, że rzeczywistosć jest inna. W chwili, gdy już zupełnie nie wiedziałam co robić, wydzrzyło się coś, co później zdarzało się wielokrotnie. Siedziałam przy łóżeczku ze łzami w oczach, patrząc na "pył' mojego dziecka gdy bez zaproszenia do mieszkania weszła starsza kobieta. Chodziła po domach "po prośbie" jak powiedziała. Zajrzała do łóżeczka, uśmiechnęła się i zwróciła do mnie - wszystko będzie dobrze, tylko ją dziecko kochaj, najmocniej jak potrafisz.

[ Dodano: 19 Czerwiec 2008, 10:11 ]
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że moja miłość jest dla niej najważniejsza. Uczyłam się mojego dziecka, uczyłam sie je kochać. Uwierzcie, nie było to dla mnie łatwe. Do tej chwili miłość była dla mnie rodzajem obowiązku a ją trzeba było kochać innaczej, tak naprawdę, bezwarunkowo, całym sercem. Tuliłam ją więc, mówiłam do niej. Mówiłam jak bardzo ją kochamy, jak jest nam potrzebna. Na efekty długo nie trzeba było czekać. Każdego dnia obserwowałam jak jej długie cieniutkie paluszki nabierały ciała. Wracała do nas !!!
Była niezmiernie wrażliwa i delikatna, wymagała szczególnego traktowania. Tolerowała tylko "zdrowe jedzenie", ubrania i pościel z naturalnych włókien najlepiej bez koloru i absolutnie żadnej chemii czy detergentów.
Pierwszy raz zostawiłam ją z moją mamą, kiedy miała 1,5 roku. Pojechaliśmy ze starszą córka na 10 dni na narty. Juz pierwsza noc była dla mnie koszmarem . Śniło mi się, że moja dziewczynka dardzo płacze, że boli ją głowa, że prosi abyśmy wracali do domu. Nic nie mówiłam, bo uznałam sen za moje przewrażliwienie. Drugiej nocy ten sam sen i błaganie - wracajcie!!! Rano starsza córka obudziła sie bardzo wcześnie oświadczając że - musimy wracać do domu bo Ania (tak ją bądę nazywała, chociaż nie jest to jej prawdziwe imię) bardzo płacze i pęka jej głowa. Mój zazwyczaj do bólu racjonalny mąż bez słowa poparł nasza decyzję powrotu do domu. NIgdy go nie zapytałam, ale myślę, że on też wiedział."


Bless

Offline

 

#2 2008-06-24 16:29:37

 Woolf

http://www.freee.pun.pl/_fora/freee/gallery/11_1289680008.png

status woolf@aqq.eu
3635724
Skąd: Mazowsze
Zarejestrowany: 2008-02-29
Posty: 348
Punktów :   
Zainteresowania: Informatyka, ezoteryka, stunt
Marzenia: jakaś 400tka do terenu
Czy podoba ci się forum ?: Jak najbardziej :)
WWW

Re: Historia pewnego Kryształka... :)

Czytałem to już na tym Sama Wiesz Którym Forum

Ciekawe to jest...chciałbym mieć styczność z takim dzieckiem...


Woolf
E-mail: daniel.wysz95@gmail.com | GG: 3635724 | AQQ: woolf@aqq.eu
Woolf - strona domowa, homesite

Offline

 

#3 2008-06-24 18:16:41

musicology

http://www.freee.pun.pl/_fora/freee/gallery/11_1289679942.png

3926664
Skąd: somewhere in time
Zarejestrowany: 2008-06-07
Posty: 42
Punktów :   
WWW

Re: Historia pewnego Kryształka... :)

"Sama Wiesz Którym Forum" - zabrzmiało la Harry Potter


Bless

Offline

 

#4 2008-06-24 21:33:57

 Woolf

http://www.freee.pun.pl/_fora/freee/gallery/11_1289680008.png

status woolf@aqq.eu
3635724
Skąd: Mazowsze
Zarejestrowany: 2008-02-29
Posty: 348
Punktów :   
Zainteresowania: Informatyka, ezoteryka, stunt
Marzenia: jakaś 400tka do terenu
Czy podoba ci się forum ?: Jak najbardziej :)
WWW

Re: Historia pewnego Kryształka... :)

musicology napisał:

"Sama Wiesz Którym Forum" - zabrzmiało la Harry Potter


Bless

Oto chodzi

Bless


Woolf
E-mail: daniel.wysz95@gmail.com | GG: 3635724 | AQQ: woolf@aqq.eu
Woolf - strona domowa, homesite

Offline

 

#5 2008-07-13 11:13:08

musicology

http://www.freee.pun.pl/_fora/freee/gallery/11_1289679942.png

3926664
Skąd: somewhere in time
Zarejestrowany: 2008-06-07
Posty: 42
Punktów :   
WWW

Re: Historia pewnego Kryształka... :)

[ Dodano: 20 Czerwiec 2008, 10:49 ]
Około 2 roku życia Ani, wróciłam do pracy. Wszystko było dobrze gdy byłam tylko w pracy, nie ważne ile godzin. Zdarzało się jednak, że musiałam wyjechać do innego miasta, wtedy Ania dostawała bardzo wysokiej temperatury, ponad 40 stopni. Działo się tak nawet wtedy, kiedy moja nieobecność była krótsza niż pobyt w pracy . Pomyśleliśmy że chyba rozumie , że jadę daleko i tak reaguje na rozłąkę. Przestaliśmy w domu rozmawiać o planowanym wyjeździe, a kiedy wyjeżdżałam udawałam, że idę do pracy. Nic to nie dało zawsze wiedziała kiedy jestem daleko. Do dzisiaj zastanawiam się jak to było możliwe i o co w tym chodziło. Kiedy już potrafiła mówić (a zaczęła mówić dosyć późno) po jednym z moich powrotów, gdy znów leżała w gorączce, przytuliłam ją a ona powiedziała – jesteś, to już będę zdrowa. W ciągu paru minut temperatura ciała powróciła do normy.

[ Dodano: 20 Czerwiec 2008, 16:39 ]
Pewnego dnia córka poprosiła żeby mówić do niej Ania, tłumacząc że - nie rozumie dlaczego nazwaliśmy ją inaczej, przecież ona chciała być Ania.
W pracy przy omawianiu różnych kultur oglądałam nagranie, podczas którego bardzo spodobała mi się melodia pod którą śpiewał kondukt żałobny. „Włos mi się zjeżył” kiedy po powrocie do domu usłyszałam jak moje dziecko nuci właśnie tę melodię. Zapytałam skąd ją zna – jak to skąd przecież ją słyszałam – odpowiedziała.
Kochała wodę. Mogła całymi dniami przebywać w wodzie bez jakiegokolwiek uszczerbku dla zdrowia. W wodzie jej jasne, długie i ciężkie włosy przybierały zieloną barwę, wyglądała wtedy jak rusałka. Starsza córka śmiała się z niej że jak będzie tak długo siedziała w wodzie to zamieni się w żabę – widzisz, już robisz się zielona – żartowała. Najbardziej lubiła nurkować (miała około 3 lat) a robiła to z otwartymi oczami i nawet z bardzo płytkiej wody wyjmowała ryby. Mówiła że same do niej przypływają.
Przyniosła kiedyś do domu chorego kota. Kocię było malutkie, chude i całe w strupach. Przeraziłam się że trzymała w rękach coś takiego a ona zaczęła się ze mnie śmiać – co ty mama – powiedziała – on zaraz będzie zdrowy. Kot był dziki, z piwnicy i tam też go zaniosłyśmy. Następnego dnia zauważyłam u niej brzydką, ropiejąca ranę – jak się bawiłam z kotkiem to mnie niechcący zadrapał – wyjaśniła Ania. Rana bardzo źle się goiła, z maleńkiego zadrapania zrobił się dość pokaźny ropiejący strup i dużo czasu minęło zanim rączka stała się zupełnie czysta. W międzyczasie kot naprawdę wyzdrowiał i jeszcze przez wiele lat znosił nam do domu wróble, myszy i koniki polne z czego ja wcale nie byłam zadowolona. A najdziwniejsze że nadal pozostał dzikim kotem z piwnicy i tylko nam pozwolił się do siebie zbliżyć. Po jakimś czasie w miejscu wcześniejszego zadrapania powtórnie pojawiła się ropiejąca rana, na początku mała, później coraz większa. Już nie pamiętam diagnozy lekarza, ale racjonalnie to wytłumaczył , przepisał jakiś antybiotyk i wszystko powróciło do normy. Ja natomiast popełniłam błąd mówiąc przy Ani że pewnie jest uczulona na kota. No i stało się, Ania zaczęła być uczulona na kota i wcale nie musiała tego kota dotykać. Pod oczami, za uszami na przegubach rąk na sam widok kota natychmiast, krwawiąc pękała jej skóra i tu uwaga – działo to się nawet wtedy kiedy kot to była futerkowa zabawka !!! Doszło do tego że kiedy jechaliśmy samochodem i gdzieś przechodził kot odwracaliśmy Anię żeby go nie zobaczyła bo reakcja uczuleniowa była pewna. Zrobiłam Ani testy alergiczne ze szczególnym uwzględnieniem alergii na kota. Wynik był oczywiście negatywny. A w przychodni znów spotkałam odpowiednią osobę która pokierowała mnie co dalej robić. Pani alergolog obejrzała test, ewidentne zmiany na skórze Ani, wysłuchała mnie i zwróciła się do Ani – spójrz – pokazała jej kartkę z wynikami testów – tu jest napisane że już nie jesteś uczulona na kota. Idź teraz do domu, pobaw się z jakim tylko chcesz kotem i zobaczysz że nic ci nie będzie. Tak minęło uczulenie na kota.
Około 5 roku życia Ani kiedy wracaliśmy z dziećmi z wakacji mięliśmy wypadek samochodowy. Pomimo tragizmu całej sytuacji, gdzie samochód został poważnie uszkodzony i zawisł (jak w filmie) w zaroślach nad przepaścią, nikomu z nas nic się nie stało. Najgorsze nastąpiło jednak później, stało się coś przez co już raz przechodziłam. Najprawdopodobniej pod wpływem silnego przeżycia w chwili wypadku nasze dziecko znów „zachorowało”. Bezbarwne bez wyrazu oczy i brak jakiegokolwiek kontaktu – tak wyglądało życie naszego dziecka. Ania leżała tylko w łóżeczku nie kontrolując nawet potrzeb fizjologicznych a ja szalałam, najpierw z rozpaczy, następnie chcąc jej pomóc a, później z bezradności. Znów podjęłam heroiczną walkę o moje dziecko. Jak poprzednio, długo by opisywać badania jakie przeszła efekt był taki że nikt nie wiedział co jej jest. Jedyne co stwierdzono przy jakimś badaniu, to odbiegająca od normy praca mózgu nie przypasowana jednak do żadnej jednostki chorobowej. Całymi dniami siedziałam przy Ani, a to płacząc a to czytając jej , pokazując obrazki , literki i może to była głupota ale trzymając jej rączkę uczyłam ją nawet pisać. Niedługo przecież powinna iść do szkoły. Z czasem chwilami było całkiem dobrze a chwilami znów wracała do „swojego świata”. W ostateczności stwierdzono autyzm. I kiedy, jak poprzednio wyczerpałam chyba wszystko co oferowała nam medycyna a mój mąż wspomagający mnie do tej chwili jak potrafił poddał się i kiedy znów nie wiedziałam co robić, przyszła pomoc. Na ulicy usłyszałam jak jedna kobieta opowiada drugiej że jej wnuczka nie słyszała od urodzenia i po dwóch wizytach u uzdrowiciela z Rosji odzyskała słuch. Co mi tam jakiś cudotwórca, duszę diabłu bym oddała aby ją ratować. W tajemnicy przed mężem ( uznał by mnie chyba za wariatkę) udałam się z Anią do tego uzdrowiciela. Diagnoza jego była taka że, moje dziecko nie jest chore, że to niezwykłe dziecko i kiedyś się o tym przekonam a problemem jest że ona za dużo wie i pamięta i nie potrafi sobie z tym wszystkim w tym świecie poradzić. Poprosił mnie o pozostawienie go samego z Anią, nie miałam nic do stracenia, posłuchałam go. Według jego zaleceń odwiedziłam go jeszcze dwukrotnie, za każdym razem zajmował się nią bez mojej obecności . Niebawem opuścił Polskę zapewniając mnie że wszystko będzie dobrze. Po tych wizytach zmieniło się tylko tyle że Ania stała się bardziej żywa, bardziej ja wszystko interesowało, więcej z nami rozmawiała. Nadal jednak nie potrafiła nauczyć się żadnej piosenki, wierszyka nadal nie potrafiła powtórzyć że literka którą z nią piszę to jest np.: A. Po około 3 tygodniach od wyjazdu mojego cudotwórcy szykowaliśmy się rano z mężem do pracy, przyszła mama aby się zajść Anią, usiedliśmy w kuchni do śniadania a nasza Ania przynosi książkę „Mam 6 lat” i najzwyczajniej w świecie czyta. Cud ? Nie wiem.

[ Dodano: 25 Czerwiec 2008, 12:55 ]
Ania do „zerówki „poszła w regulaminowym czasie. Zaznaczam ten fakt, bo jeszcze niedawno nie przypuszczałabym że będzie to takie proste. Początek edukacji zapowiadał się bardzo obiecująco, mądrzy nauczyciele, dobry kontakt z rówieśnikami. Wszystko zaczęło się normować. A tak na marginesie, porównując obie moje córki, to starsza córka szła przez życie niczym czołg, agresywnie usuwając przeszkody na swej drodze, biorąc wszystko co uważała, że się jej należy a Ania niczym piórko unosiła się na „fali życia”. Zawsze zadowolona i szczęśliwa, nie miała żadnych wymagań i prawie żadnych potrzeb i tak jakby pozbawiona była dążeń i ambicji. Wyglądało to tak, jakby „tu i teraz” było dla niej spełnieniem. Bez jakichkolwiek uprzedzeń kochała wszystkich i wszyscy jej tę miłość odwzajemniali. Służył jej pomocą każdy, kogo spotkała i każdy uważał za swój obowiązek chronić ją. Niezapomnianym jest dla mnie dzień w którym Ania spadła z huśtawki i uszkodziła sobie staw barkowy. Największy „smyk” który terroryzował całe podwórko, kiedy dowiedział się że mam samochód w naprawie i nie mam czym zawieść Ani na ostry dyżur natychmiast zorganizował kolegę z samochodem i jeszcze zaoferował pomoc w drodze do szpitala. To nie było typowe zachowanie. Zauważalna dla innych była jej wyjątkowa czystość. To było tak jakby w tym dziecku nie było ziarna zła . Problemem było że ona tego zła nie rozumiała, co szybko dało o sobie znać. Dzwoni jednego dnia wychowawczyni Ani ze szkoły, żeby natychmiast przyjechać po dziecko – bo stało się coś czego ona nie potrafi zrozumieć. Na miejscu okazało się że Ania straciła wzrok, tak nagle. – Bo koleżanka powiedziała do niej, że jest głupia – tak mi wyjaśniła. Bezpośrednio ze szkoły pojechałam z Anią do okulisty. Mądra pani okulistka faktycznie stwierdziła ogromne niedowidzenie (-12) ale jako leczenie zaproponowała sok z czarnej porzeczki i pobyt w domu. Przy wizycie kontrolnej po trzech dniach pobytu w domy, wynik był tylko -5, natomiast po siedmiu dniach wzrok wrócił do normy.

[ Dodano: 26 Czerwiec 2008, 15:35 ]
W czasie kiedy Ania nie chodziła do szkoły odwiedziłyśmy sklep papierniczo-zabawkowy w którym zobaczyła zabawkę w kształcie skrzypiec.
- Już wiem – powiedziała – będę grała na skrzypcach.
W tym stwierdzeniu była taka pewność i zdecydowanie, że nie mogłam zlekceważyć jej postanowienia. Nietypowym wydało mi się wtedy, żeby sześcioletnie dziecko zachciało grać na skrzypcach. Zrozumiałabym jeszcze, gdyby wybrała gitarę, ewentualnie fortepian, bo gdzieś widziała i jej się spodobało. Ale skrzypce ? Tym bardziej, że w naszej rodzinie nie było żadnych tradycji muzycznych, nikt, nawet z dalszej rodziny nie wykazywał uzdolnień w tym kierunku. Jeszcze tego samego dnia wybrałyśmy się do mojej znajomej, której córka w dzieciństwie grała na skrzypcach. Znajoma pożyczyła nam maleńkie skrzypce (1/4) i umówiła na następny dzień na przesłuchanie w szkole muzycznej. Ania po drodze do domu niosła skrzypce, niczym największy skarb, mocno przyciśnięte do piersi, wyglądała wtedy jak „Janko muzykant”. W nocy, oczywiście śpiąc ze skrzypcami, dostała ponad 40 stopni gorączki.
- Dziwne, ale to dziecko potrafi grać – powiedziała po przesłuchaniu pani pedagog – nawet jej długie, giętkie palce są jakby stworzone do skrzypiec.
Do szkoły muzycznej dostała się bez żadnych egzaminów.
Po trzech lekcjach nauki gry na skrzypcach Ania dała swój pierwszy popis. Po jej wystąpieniu zbiegło się do mnie wiele osób pytając jak długo to maleństwo gra i kto ją uczy.
Gra na skrzypcach była „strzałem w dziesiątkę”. Ania sama znalazła dla siebie sposób na życie. Muzyka była dla niej wszystkim, kiedy przychodziła ze szkoły, zostawiała tornister, zamykała się w swoim pokoju, wyjmowała skrzypce i grała. Nie musiałam pytać - jak było w szkole?. Jej muzyka mówiła wszystko. Raz słychać było żal, smutek innym razem radość. „Wygrała się” i dopiero wtedy przychodziła do mnie. Muzyce poświęcała cały swój czas poza zajęciami szkolnymi. Dużo ćwiczyła, a kiedy coś jej nie wychodziło to potrafiła tak długo powtarzać, że ze zmęczenia traciła przytomność. W szkole uczyła się bardzo dobrze, na świadectwach przeważały szóstki . Byłam szczęśliwa, bo było dobrze i to przez wiele lat.
Kiedy Ania miała niewiele ponad sześć lat urodziłam trzecią córkę. Jej przyjście na świat było zupełnie niezaplanowane, a że jestem w ciąży dowiedziałam się dopiero w piątym miesiącu, podczas wizyty u lekarza , spowodowanej utratą przytomności. Młodsza córka nie sprawiała kłopotów, była zdrowa i silna.
Poza grą na skrzypcach Ania potrafiła zagrać niemal na każdym instrumencie ( jej drugi instrument muzyczny to był fortepian), również pięknie śpiewała i malowała.
Ze śpiewaniem jest związana następna historia, którą chcę opisać. Podczas Pierwszej Komunii Świętej Ania śpiewała w kościele pieśń o słowach: „ tak czekałam na tę chwilę by usłyszeć głos Twój Panie…” a śpiewała ją niczym anioł, tak, że ludzie w kościele mięli łzy w oczach. Po zakończonej uroczystości przed kościołem czekała na mnie starsza kobieta.
- To dziecko jest wybrane przez Boga – powiedziała do mnie - dlatego też i cała wasza rodzina jest pod boską opieką.
- Tylko zapamiętaj dziecko moje słowa – chwyciła mnie za rękę – zawierz je Bogu, bo jeżeli oddasz je ludziom to je stracisz.
Nie wytłumaczyła mi co miała na myśli, pośpiesznie oddaliła się i zginęła w tłumie. Do dzisiaj nie wiem o co jej chodziło, ale z ta boska opieką to zapewne miała rację. Całe nasze życie przebiegało bardzo spokojnie i pomyślnie, zawsze dostawaliśmy od losu wszystko czego nam było potrzeba, nawet pieniądze, kiedy tylko były potrzebne, pojawiały się z najmniej oczekiwanego źródła. Tak się nawet nauczyłam, że leżeli coś chciałam zrobić i wcale mi to nie wychodziło to odstępowałam od postanowienia, bo widać to nie był dobry pomysł. To co miało być dla nas dobre, praktycznie przychodziło samo.
Podczas „białego tygodnia” dzieci całą komunijną grupą, wybrały się na Jasną Górę. Ania zaśpiewała tam tę samą pieśń co podczas Pierwszej Komunii i zrobiła to jeszcze piękniej, bo i oprawa była szczególna. Po wyjściu z kaplicy czekało na nas małżeństwo w średnim wieku, przedstawili się.
- Słyszeliśmy jak państwa córka pięknie śpiewa, ona ma niezwykły talent – zaczęli rozmowę- jesteśmy w stanie nią się zająć i pokierować jej karierą.
Przekonywali nas aby oddać ją do nich na stancję do Warszawy, oni zapewnią jej opiekę i wyżywienie, a i my na tym skorzystamy finansowo. Nasza reakcja był oczywista – nie ma takiej możliwości – nie chcieliśmy nawet wziąć od nich wizytówki .
- Na wypadek, gdybyście państwo zmienili zdanie – jak powiedzieli.
- Patrzcie jaka szkoda, że mieszkamy na prowincji - żałowała starsza córka – gdybyśmy mieszkali w stolicy, to Ania mogłaby zrobić karierę.

[ Dodano: 3 Lipiec 2008, 11:40 ]
Następne lata przebiegały w miarę spokojnie. Dziwne, drobne zdarzenia miały jednak nadal miejsce w naszym domu.
Weszliśmy kiedyś w posiadanie niezwykłego kota. Kot był rasowy, pochodził z USA i w rodowodzie otrzymał imię Lary. Przez przypadek dowiedzieliśmy się że Lary to było czczone w Rzymie bóstwo – opiekun domowego ogniska . Ten kot naprawdę opiekował się domem i domownikami. Sam ustalił hierarchię w naszej rodzinie. Według niego najważniejszy był mąż, potem on a następnie dzieci. Dla mnie w tej jego hierarchii nie było miejsca, traktował mnie neutralnie. Lary kochał kiedy Ania grała na skrzypcach, nie odstępował jej wtedy na krok, ocierał się jej o nogi lub leżał w futerale po instrumencie i mruczał. Kiedy ktoś obcy do nas przychodził musieliśmy zamykać go w pokoju ponieważ budził w ludziach lęk. Siadał wtedy w bezpiecznej odległości i obserwował przybysza, gotowy zaatakować przy jakimś gwałtowniejszym ruchu. Bardzo lubił z Anią wychodzić na podwórko, siadał wtedy w bezpiecznej odległości i obserwował właścicielkę, gotowy do ataku gdyby ktokolwiek nieodpowiednio się wobec niej zachował. Problemem stały się psy, którym nie pozwolił zbliżyć się do Ani, prawie na odległość zasięgu swojego wzroku. Właściciele psów zaczęli protestować
( niejednokrotnie po starciu z naszym kotem konieczna była wizyta psa u weterynarza) i niestety zmuszeni byliśmy do zaprzestania wypuszczania kota z domu. Lary był z tego faktu bardzo niezadowolony. Staraliśmy się jakoś wynagrodzić mu to uwięzienie i zabieraliśmy go na każde wycieczki poza miasto. Przeważnie wyjeżdżaliśmy całą rodziną i Lary zachowywał się „przyzwoicie” ale zdarzyło się kiedyś, że mąż nie mógł z nami pojechać i wybrałam się z dziećmi sama. Rozłożyłyśmy się z córkami na leśnej polanie a nasz kot….wyznaczył dzieciom strefę o około 30 metrowym promieniu i nie pozwolił im przekroczyć wyznaczonej przez siebie granicy. Naganiał je, niczym pies pasterski owieczki, w bezpieczne według niego miejsce. Nigdy nie robił tego w obecności męża dlatego myślę, że w takiej chwili Lary brał na siebie obowiązek naszego opiekuna. Po kilku latach Lary ciężko zachorował, staraliśmy się go ratować ale nie pomogły nawet trzykrotne operacje. Przyszedł dzień, kiedy nie mogłam już patrzeć na jego cierpienie (leżał w agonii) i pojechałam go uśpić. Był środek lata, upalny, bezchmurny dzień, dzieci zostały same w domu. Kiedy wróciłam do domu okazało się że w czasie, kiedy lekarz usypiał kota, starszą córkę zabrało pogotowie, bo pękła jej torbiel, najmłodsza złamała obojczyk a Ania cudem uniknęła nieszczęścia i dzieci wraz z sąsiadką czekały na mnie w zdemolowanym mieszkaniu. Przez mieszkanie (jak opowiadała mi sąsiadka) przeszedł piorun kulisty. Pozostawił po sobie potłuczone szyby i lustra, roztrzaskane drzwi, pozrzucane doniczki, pozwijane dywany. Wszędzie było pełno ziemi z doniczek a z parkietu sterczały odłamki szkła . W chwili „wizyty dewastatora” Ania wyszła na balkon, bo wołały ją dzieci, że jej siostra spadła z huśtawki i to ocaliło ją od nieszczęścia. Strach pomyśleć co mogłoby się stać gdyby w tym momencie przebywała w mieszkaniu. Już podczas mojego pobytu w domu, na zakończenie tego feralnego dnia – zaznaczam, że cały czas panowała piękna słoneczna pogoda - jeszcze raz zaatakował piorun, tym razem niszcząc urządzenia elektryczne.

Offline

 

#6 2008-07-16 17:46:20

Kamiru

http://www.freee.pun.pl/_fora/freee/gallery/11_1289679942.png

Zarejestrowany: 2008-07-16
Posty: 21
Punktów :   

Re: Historia pewnego Kryształka... :)

Ta matka opisuje to wszystko tak pieknie, z pasją, jest pewnie wspaniałą osobą. Chciałbym już jak najszybciej spotkac dziecko kryształowe

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl